W sensie jak najbardziej dosłownym. Miłość do Boga i do człowieka wymaga czasem zdecydowanej reakcji na zło. Jezus ewidentnie jest w sporze z religijnym, użyjmy modnego słowa, establishmentem Izraela. Bycie solą ziemi i światłem świata oznacza nieraz wejście w otwarty spór z ludźmi trzymającymi władzę. Ewangeliczna miłość nie oznacza bynajmniej układania się ze wszystkimi za wszelką cenę, przymykania oczu na fałsz za cenę „świętego” spokoju. Jan Paweł II używał czasem mocnych słów, nieraz wręcz krzyczał. Pisał nie tylko o Bogu bogatym w miłosierdzie, ale i o „cywilizacji śmierci”, o zbrodni aborcji czy eutanazji. Prawda i dobro wymagają czasem twardej mowy. Medialni manipulatorzy z faryzejską wprawą mówią, że to nieewangeliczne, że to „mowa nienawiści”. Ale Ewangelia uczy, że nie ma miłości bez prawdy. Oczywiście nie można także odrywać prawdy od miłości. Jako chrześcijanie nie możemy się bać nazywania zła po imieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz