Bardzo bym chciał to przeżyć. By Jezus wziął mnie ze sobą i zaprowadził na górę wysoką. Osobno. Tak, zostawić doliny mojego życia, ścieżki moich grzechów, upadków, uzależnień, rutyny w złym, bezsensownej paplaniny, pospiesznych modlitw, Mszy bez żaru i uwagi. Zostawić to wszystko, choć na chwilę, i poszybować w górę. W Boga, w kontemplację, w niebo, w miłość wielką, trwałą... Tak, jestem spragniony góry przemienienia. Przemienienia mojego życia. Chcę nie słów, nie obietnic, nawet nie znaków, ale OBECNOŚCI. Obecności Boga, który swoim ogniem stopi moją oziębłość i gnuśność, wypali grzech, a serce zamieni w ognisty krzew. Czy masz też takie pragnienia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz